Uncategorized

Długie/drugie życie bohaterów

„Trylogię” Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie, ogląda się z niesłabnącą przyjemnością. Ten spektakl jest istnym dziełem sztuki. Zachwyca już sam pomysł, a wraz ze śledzeniem losów kolejnych postaci, zachwyt tylko wzrasta.

To nawet zabawne, ale i przejmujące, kiedy obserwuje się radość, jaka wciąż towarzyszy aktorom przy wcielaniu się w kolejne postaci. To oczywiste, że kochają swoich bohaterów i uwielbiają do nich wracać. Może dlatego, że są tacy ludzcy i po człowieczemu nieporadni. Nic dziwnego zatem, że publiczność wciąż powraca, by na stojąco ich oklaskiwać.

Właśnie swoboda i lekkość gry aktorskiej przekonała mnie do napisania tych kilku słów zachwytu na temat „Trylogii” – spektaklu, który swoją premierę miał już ponad 10 lat temu.

457343_316211338443237_2106233307_o

„Trylogia” reż. Jan Klata, fot. Bartłomiej Sowa

Można powiedzieć, że jest to gra lekka jak piórko, niemalże niezauważalna, oparta na delikatnych muśnięciach, a jednocześnie – na zapierającym dech w piersiach zczepieniu z postacią. Jest to być może możliwe dzięki temu, że Kmicica, Zagłobę, czy Bohuna wszyscy właściwie znają i z grubsza wiadomo jak potoczą się ich losy. Dlatego to, co dostajemy, to po prostu coś na wzór fotografii, ulotnych chwil uwiecznionych dla potomności.

Stworzone postaci, będące w wielu przypadkach zaprzeczeniem swoich pierwowzorów, obandażowane i osłabione, stają się niejako swoimi dziadkami, ośmieszając i poddając w wątpliwość własną tożsamość, kojarzoną dotąd z zupełnie odmiennymi cechami. Waleczność, zwinność i uroda w większości przypadków znika, a w ich miejsce pojawiają się ich przeciwieństwa, zupełnie nie pasujące do oczekiwań.

Jedynie „Sikorki” przez te wszystkie lata nie straciły nic z ich niezaprzeczalnego wdzięku. Wciąż bawią i uwodzą, pomimo nieco innych niż w pierwowzorze typów urody.

Wydaje się, że najostrzej w tej inscenizacji obszedł się reżyser ze Skrzetuskim, w którym trudno odnaleźć chociażby cień rycerskości i waleczności. Od początku spektaklu, w walce o Helenę, w starciu z Bohunem, cały czas zdaje się stać na z góry straconej pozycji. Zdaje się, że musiał być to bohater szczególnie nielubiany przez Jana Klatę, jako odbiorcę tych wzorców kulturowych, które Skrzetuskiego jako bohatera ukształtowały i narzucały polskiej publiczności.

Z drugiej strony, reżyser pozwala wybrzmieć, aż do pewnego stopnia karykatury pomieszanej z pobłażliwością, charakterystycznym rysom psychologicznym, np. w przypadku Wołodyjowskiego będą to lojalność, koleżeńskość i wierność służbie.

Przyglądając się obsadzie tego spektaklu, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że role obsadzone zostały na chybił trafił i całkowicie bez namysłu, dlatego pierwszy kontakt z nimi prowadzi do zdziwienia. Na szczęście na początku każdego aktu wszyscy się przedstawiają imionami swoich bohaterów, inaczej rozpoznanie ich byłoby znacznie utrudnione.

Pomimo to, całość sprawia świeże, szczere, żywe i radosne wrażenie, któremu nie sposób się oprzeć, pomimo bolesnego zakończenia. Można dojść zatem do wniosku, że pamięć o bohaterach wciąż nam ciąży, skoro nadal chcemy zrzucać ich z piedestału oraz że duch rebelii i buntu wciąż jest w narodzie obecny i „żyw” (nie „ubit”;).

Dodaj komentarz